poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 3.



Obudziłam się niechętnie, gdy ciche pukanie przerodziło się w istne dobijanie do drzwi. Otworzyłam oczy, a ciągła ciemność poniekąd mnie przeraziła. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że na twarzy leżała książka, zasłaniając mi widok.
- Otwórz wreszcie, bo zaraz wyrwę te drzwi z zawiasów! - usłyszałam z korytarza podniesiony głos rudej.
- Daj mi spać - warknęłam bez wyrazu, przekręcając się na drugi bok i odkładając powieść na stolik nocny.
- Dam, kiedy w końcu otworzysz - powiedziała, najwyraźniej mocno poirytowana. Niechętnie podniosłam się z materaca i przekręciłam kluczyk, by po chwili ponownie zagrzebać się w pościeli. Zakryłam głowę poduszką, aby przypadkiem nie słyszeć, jak obarcza mnie wszystkimi możliwymi argumentami dlaczego nie powinnam się zamykać w pokoju.
- Kiedy wracasz do jazdy?
Walnęła prosto z mostu. Tylko czekałam na to pytanie, miałam jednak nadzieję, że zaczekają z nim... Na potem. Odsłoniłam oczy, napotykając natychmiast jej świdrujące spojrzenie, które popychało mnie do odpowiedzi. Starałam się uciekać wzrokiem gdzieś na boki, omijać zarówno jej, jak i rozmowy. Doskonale wiedziałam, że przy niej nic tym sposobem nie osiągnę. W końcu to nie Andy, ona nie wiedziała, co to wyrozumiałość. Szybko zaprzestałam poprzedniej techniki i od razu przeszłam do kolejnej - ucieczka. Odrzuciłam kołdrę na bok i ruszyłam w stronę drzwi, które zamknęły się przede mną, wpuszczając do pomieszczenia kolejnego gościa.
- Nie wiem! - wrzasnęłam, zawracając z powrotem do łóżka. Zakryłam się pościelą, w nadziei, że dadzą spokój. Nie przeliczyłam się, siedzieli cicho, gorzej ze mną, bo w końcu zabrakło mi tlenu i musiałam wychylić głowę. - Naprawdę, nie wiem, nie chcę teraz o tym myśleć - powiedziałam spokojniej, a Andy i Ellie puścili do siebie porozumiewawcze spojrzenia.
- Nie będziemy cię zmuszać... Ale w końcu będziesz musiała, przecież mieszkasz w stadninie - zaśmiała się, wychodząc na korytarz.
- Jutro - szepnęłam, zwracając tym samym uwagę obojga. - Ale nie zamierzam zbliżać się do Dusty.

Przerzuciłam siodło przez grzbiet Midnight, wyprostowałam czaprak, zapięłam popręg i zabrałam się za ogłowie. Wyciągnęłam grzywkę spod naczółka i przełożyłam wodze na szyję. Wyprowadziłam klacz na podwórko, wsadziłam nogę w strzemię, chwyciłam się hornu i podciągnęłam do góry, co spowodowało nagły ból żeber. Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, jednak i tak usiadłam w siodle. Uśmiechnęłam się, patrząc na świat między uszami.
- Danio na koniu? A cóż to się stało? - Wyczuwalna pogarda bezsprzecznie wskazywała, na to, że słowa te wypowiedziane zostały przez Katy. Odwróciłam się powoli, wlepiając w nią poirytowane spojrzenie.
- Będziesz tu dalej stać bez sensu, czy zrobisz jakiś użytek ze swoich łydek i ruszysz kucyka gdzie indziej? - zapytałam, cały czas obserwując, jak iskierki z jej oczach przeradzają się w istne rozjuszenie.
- Ten kucyk pochodzi z jednej z najlepszych hodowli quarter horse w kraju, więc...
- Więc jedź się tym szczycić gdzie indziej - przerwałam, nie mając najmniejszej ochoty na wysłuchiwanie jej wywodów.
Ellie i Andy wyjechali ze stajni dopiero po kilku minutach. Ruszyliśmy stępem wzdłuż padoków w ciszy, przerywanej jedynie przez ciche ćwierkanie ptaków. Sielska sceneria - łąki mokre od deszczu, las, delikatnie poruszany przez wiatr oraz pastwiska, na których ostał się tylko jeden koń, biegnący za nami przy ogrodzeniu.
- Czy ona nie może się uspokoić? - warknęłam pod nosem, starając się nie patrzeć w stronę gniadego konia. Mojego konia. Kątem oka widziałam, jak rzuca łbem, cały czas kłusując obok.
- Cieszy się, że znowu cię widzi - odparła Ruda, odwracając się do mnie.
- Szkoda, że bez wzajemności - mruknęłam, przykładając łydki, aby przyspieszyć. Wysunęłam się na czoło, skoro mieliśmy jechać w teren, to ja chciałam wyznaczyć trasę. Znając ich nadopiekuńczość, pojechalibyśmy pod górę i z powrotem, co zajęłoby nam niecałe pół godziny, a nawet krócej, gdyby nie fakt, że nie pozwoliliby zagalopować. Na szczęście ja miałam inne plany. Od razu po wjeździe między drzewa skręciłam w jedną z naszych ulubionych ścieżek. Prosta ciągnęła się przez dobre dwa kilometry, stwarzając tym samym idealną przestrzeń do galopu. Nie musiałam nawet dokładać łydek, Mid sama wiedziała, o co chodzi. Na mojej twarzy pojawił się wielki uśmiech, kiedy wyciągała krok coraz bardziej, przyspieszała i znów zwalniała, kiedy pod nogami pojawiała się nawet najmniejsza przeszkoda, w postaci chociażby kamieni. W końcu jednak odchyliłam się do tyłu i podciągnęłam ręce do siebie, zwalniając ją najpierw do kłusa, potem do stępa. Poklepałam klacz po szyi i w spokoju zaczekałam na pozostałą dwójkę.
- A potem się będzie dziwić, dlaczego jej rodzice nie chcą, żebyśmy jeździli razem w tereny - usłyszałam męski głos kilka metrów dalej. Pokręciłam głową, śmiejąc się pod nosem. Po chwili jednak uśmiech zszedł z mojej twarzy, gdy ponownie poczułam ból w okolicach żeber.
- Dan, coś się stało? - zapytała Ellie, podjeżdżając bliżej.
- Nie nic, po prostu przejażdżka nie była zbyt dobrym pomysłem. Nie wiem jak wy, ja wracam do domu - powiedziałam, po czym zawróciłam konia i ruszyłam kłusem, cały czas trzymając rękę na klatce piersiowej. Oddychałam coraz ciężej i miałam tylko nadzieję, że dojadę do domu.
_________________________________________________________________________________

Skoro Wy możecie się sprężyć, to czemu ja bym nie mogła? :) Rozdział jest, jaki jest - nudny. Ale cóż, tak to jest zostawić bloga na ponad miesiąc i mieć wszystko gdzieś w nadziei, że nikt i tak nie zauważy różnicy... Cieszę się, że mój apel zadziałał i od wczoraj na Bloggerze widnieje u mnie już dziewięć nowych postów :D Miło to widzieć, szkoda tylko, że już doszło do mnie jedno zawieszenie, jedne przeprosiny i jedna informacja o wyjeździe, ale są w końcu wakacje, wszystko zrozumiałe ;-; Dodatkowo jestem nad wyraz zirytowana, z tym, że to już nie tutaj, a przy najbliższej notce na HMOL. Tymczasem miłych wakacji i dobranoc c:

PS Notka pisana wczoraj, publikowana dzisiaj, nieczytana przeze mnie, więc zapewne jest... zła XD

piątek, 20 czerwca 2014

Rozdział 2.

Żwir zaszeleścił pod kołami samochodu, gdy w końcu dojechaliśmy na miejsce. Tato zatrzymał pojazd, a ja bez pośpiechu otworzyłam drzwi, patrząc na stajnie. Dwa dość spore budynki ustawione naprzeciw siebie od pewnego czasu świeciły pustkami. W jednym stacjonowało dziesięć naszych koni i sześć pensjonariuszy, w drugim z kolei znajdowało się następne szesnaście pustych boksów. Musieliśmy sprzedać kilka koni, aby zapobiec bankructwu. Wtedy zaczęliśmy brać udział w zawodach. Zazwyczaj startowałam na Midnigth, ponieważ jeśli o skoki chodzi miała największe doświadczenie. Problemy na chwilę zniknęły, po kilku moich zwycięstwach klientów było coraz więcej. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy nie rozbudować działki. Wszystko pogorszyło się ponownie, gdy klacz nabawiła się kontuzji. Przestałam uczestniczyć w jakichkolwiek dyscyplinach, a liczba pensjonariuszy malała z dnia na dzień, a wraz z nimi także szansa, że nasza sytuacja się ustatkuje. W pewnym momencie rodzice postanowili kupić dla mnie nowego konia. Wyjechali bez ostrzeżenia, a wrócili z klaczą hanowerską.
- Wysiądziesz wreszcie? - zapytała Ellie, wyrywając mnie z zamyślenia. Odwróciłam się w jej stronę, zdając sobie nagle sprawę z tego, że nadal siedzę w samochodzie, nie dając jej przejść. Podpierając się o fotel udało mi się stanąć na ziemi. Zachwiałam się, jednak Ruda w porę mnie złapała. - Gdzie najpierw do stajni czy...
- Do pokoju - odparłam, przerywając jej wpół zdania. Popatrzyła na mnie z niepokojem, ale kiwnęła głową. Odarłam się o jej ramię i wolnym krokiem skierowałyśmy się do domu. Poruszanie się przychodziło mi z dosyć sporym trudem. Cały bok dawał się we znaki, a dodatkowo kulałam przez niewielką kontuzję w nodze. Weszłyśmy po schodach w towarzystwie Andy'ego, taszczącego moje torby.
- Dziękuję za pomoc - powiedziałam, kiedy w końcu opadłam na łóżko. Rozejrzałam się po sypialni. Mieszkałam tu odkąd pamiętam. Seledynowo-szare ściany, dębowe meble, wszystko ułożone w nienagannym porządku. Zawsze tak było. W jednej chwili jednak pomieszczenie wydało mi się kompletnie obce. Jakby kilka tygodni w szpitalu zmieniło moje podejście do codzienności. Przyjaciele stali w progu, nie wiedząc najwyraźniej, co robić. Wstałam z miejsca, aby podejść do okna. Oboje rzucili się w moją stronę, jednak jedno zerknięcie z ukosa wystarczyło, żeby zakomunikować, iż nie chcę pomocy. Pokuśtykałam do wielkiej szyby i usiadłam naprzeciw niej, aby mieć pełen widok na teren stadniny. Omiotłam spojrzeniem wszystko, począwszy na stajniach, zakończywszy na podjeździe. Odwróciłam się, widząc na pastwisku Dusty. Wyciągnęłam rękę w górę, aby któreś z przyjaciół pomogło mi wstać. Dłoń natychmiast podał mi Andy. Podciągnął mnie do góry i przytrzymał chwilę, żebym nie upadła z powrotem. Byłam okropnie słaba. Z tego, co mówili w szpitalu, chwyciła się mnie ostra anemia. Miałam zaniżony poziom żelaza i innych witamin. Położyłam się na łóżku i wpełzłam pod kołdrę.
- Dzięki za pomoc, nie musicie mi pomagać w śnie - powiedziałam, tuląc się do poduszki. Stęskniłam się za wszystkimi wygodami, które miałam u siebie.

Obudziłam się po godzinie i automatycznie wpatrzyłam w sufit. Nie mogłam spać, mając na głowie tyle problemów. Miałam zakaz jazdy przez najbliższe kilka tygodni i choć nie brakowało mi tego w większym stopniu, wiedziałam, że tak czy siak wsiądę o wiele, wiele wcześniej. Tylko marzyłam o terenie na Midnight. Wstałam powoli i ponownie usiadłam naprzeciw okna. Zawsze to robiłam, kiedy musiałam przemyśleć kilka spraw. Najpierw spojrzałam na stajnię. Z tego, co widziałam z tej odległości, do pomalowania było kilka dachówek i drzwi. Boksy zapewne również należało posmarować bejcą. Przesunęłam wzrok na pastwiska. Natychmiast w oczy rzuciła mi się złamana żerdź w ogrodzeniu, a tuż po niej niewielkie stado koni zbitych w małą grupkę. Niedaleko, kilka metrów od nich pasła się Dusty. Jak zawsze sama. Nigdy nie podchodziła do innych zwierząt. Jeszcze niedawno byłam jedną z nielicznych osób, które tolerowała, a teraz sama się jej boję, pomyślałam, przygryzając wargi. Usłyszałam za sobą czyjeś kroki. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, że to Andy. Poruszał się w charakterystyczny sposób, kulejąc na prawą nogę. Zanim się obejrzałam siedział koło mnie, obejmując ręką, a moja głowa mimowolnie ułożyła się na jego ramieniu.
- Zmieniłaś się, wiesz? - Prychnęłam w odpowiedzi. To było oczywiste, przynajmniej dla mnie. Nie było go przez dwa lata. Wrócił dopiero niecałe pół roku temu, najwyraźniej myśląc, że wszystko będzie takie, jak kiedyś.
- Pamiętasz, kiedy przychodziłeś tutaj, mając osiem lat? - zapytałam, a on kiwnął nieznacznie głową. - Ellie była wróżką, ja księżniczką, a ty rycerzem.
- Nieudolnym zresztą, zawsze spadałem z konia - zauważył, a ja instynktownie wyczułam, że się uśmiecha. - Za każdym razem kiedy jechałem po tego wymarzonego całusa Ruda machała batem jak różdżką, Hunter się płoszył, a ja lądowałem na ziemi - zaśmiał się, przez co nawet kąciki moich ust nieznacznie się uniosły. - Teraz już nie spadam tak często - powiedział ściszając głos. Podniosłam wzrok, wbijając go w jego twarz. Humor automatycznie ponownie mi się popsuł. Patrzył na mnie, jak na obraz w galerii sztuki. Nienawidziłam, kiedy ktoś to robił, gdy tkwiło na mnie czyjeś spojrzenie.
- Przykro mi, na całusa nadal nie masz co liczyć - odparłam i zanim zdążył zareagować, wstałam i powolnym krokiem wyszłam z pokoju. Nogi same poniosły mnie do stajni, pod boks Mid. Szybko znalazłam szczotki i zaczęłam rozczyszczać jej zaniedbaną sierść.
- Chyba myśli, że łaskawie wrócił po dwóch latach nieobecności, to wszystko będzie jak dawniej - stwierdziłam, przerywając szczotkowanie. Zdałam sobie sprawę, że taka była prawda. Andy wyjechał bez słowa na całe dwa lata. Nikt nie wiedział, co się z nim działo, aż nagle wrócił pół roku temu i najwyraźniej miał nadzieję na huczne powitanie. Rzeczywistość wydała się jednak całkiem inna. Ellie rzecz jasna zareagowała impulsywnie, dając mu w twarz, krzycząc, a na końcu ze łzami w oczach rzucając się na niego w uścisku z przeprosinami. Tata bez słowa minął go w drodze do biura, a mama uścisnęła rękę ze słowami "Witaj z powrotem". Tylko ja czułam się na tyle urażona, że rzuciłam tylko krótkie "cześć", po czym wyjechałam w dwudniowy teren. Nie miałam większej ochoty go widzieć. W sumie, nie miałam ochoty widzieć nikogo, nie tylko jego. Gdy wróciłam, akurat zawzięcie gestykulował w rozmowie z Kathrine. Stwierdziłam więc, że nie będę im przeszkadzać. Stety niestety znalazł mnie w boksie Dusty i wręcz siłą nakłonił do rozmowy. Od tamtego czasu wszystko wróciło do normy, ale najwyraźniej znów szło w złą stronę. Ocknęłam się dopiero, kiedy Midnight trąciła mnie łbem. Nagle zdałam sobie sprawę, że sterczę od kilku minut wpatrując się w jakiś odległy punkt. Wzrok ponownie się wyostrzył,a ja zdałam sobie sprawę, na co tak właściwie patrzę. Dawny boks Huntera stał pusty, a na drzwiach wisiała tabliczka z imieniem "Lullaby". Na myśl natychmiast przyszła mi piosenka, którą odruchowo zaczęłam nucić. Kontynuowałam czyszczenie, przytupując lekko nogą. Po jakimś czasie, gdy ja czyściłam kopyta, na podwórzu rozległ się dźwięk silnika. Nie przejmując się tym faktem, nadal robiłam to, co wcześniej. Zaintrygował mnie dopiero stukot kopyt, kierujący się w moją stronę. Wychyliłam się przez drzwi, akurat, kiedy siwo-siwy srokacz został wprowadzony do boksu naprzeciw.
- Ładna maść - zauważyłam, przenosząc wzrok z konia na właściciela.
- Dziękuję, swoją drogą, pani koń również ma nie z gorsze umaszczenie - odparł, tym samym wywołując u mnie uśmiech.
- Kultura kulturą, ale nie pani, istnieje spore prawdopodobieństwo, że jestem młodsza od ciebie. Danielle - wysunęłam w jego kierunku rękę, którą po chwili uścisnął.
- Mike. Jeżeli nie jesteś pełnoletnia, to trafiłaś - powiedział, na co kiwnęłam głową.
- Ty również, ale kobiety się nie pyta o wiek - wyszczerzyłam zęby, odwracając się, aby zebrać zgrzebła z podłogi. Blondyn otworzył mi drzwi, a ja skierowałam się do siodlarni. Wpakowałam wszystkie szczotki do skrzynki, a następnie schowałam do szafki. Gdy się odwróciłam, Mike stał w drzwiach, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Trzecia szafka od lewej jest wolna - stwierdziłam, wyciągnęłam kluczyk z szuflady i rzuciłam w jego stronę. Minęłam go bez słowa i wróciłam do domu, licząc na obiad. Szpitalne jedzenie było na tyle paskudne, że na chwilę obecną mogłam zadowolić się nawet najgorszą z potraw przyrządzanych przez mamę. Na moje szczęście, na moje powitanie upiekła lassagne, co wyjątkowo bardzo mi pasowało. Pomimo tego, że lubiłam pomagać w kuchni, nie miałam na to nastroju. Puściłam rodzicom krótki uśmiech i powlokłam się do pokoju. Nie miałam tym razem ochoty na wizytę Andy'ego. Przekręciłam klucz w zamku, po czym włączyłam jedną z płyt i zatopiłam się w książce.

*********************************************************************************
Hejka wszystkim :3
Rozdział mi się kurewsko bardzo podoba. Nie wiem tylko, po jaką cholerę wtrąciłam tu tą lassagne, może dlatego, że sama mm na nią ochotę, ale no, tak czy siak... nieważne XD Godzinę temu byłam zdenerwowana jak nigdy, bo co? Bo na komputerze pojawił mi się niezidentyfikowany wirus. Nadal nie wiem, czy to komputer mnie kocha, czy usunęłam go siłą woli, bo nie zrobiłam kompletnie nic, poza zawołaniem brata, który ze zdenerwowaniem zapytał o co mi chodzi, bo on nie widzi, żeby coś było nie tak. Jestem geniuszem komputerowym, mogę zrobić wszystko mając pod ręką nawet takie gówno jak niemiłosiernie irytujący avast B| W każdym razie, jeśli o HMOL chodzi, nie mam bladego pojęcia co pisać, więc nie wiem, kiedy notka się pojawi, ale tak czy siak czuję się zawiedziona. Pełne dwa tygodnie, a tam ciągle 5 komentarzy (kiedy tutaj widnieje aż 7, szalejecie o.o). Życzę wesołego wieczorku i z góry dziękuję za pierwszy tysiąc wejść :D

niedziela, 8 czerwca 2014

Rozdział 1.

Otworzyłam oczy, do których natychmiast dotarła olśniewająca biel. Poczułam lekkie mrowienie w ręce, a dokładnie w miejscu zgięcia łokcia. Odwróciłam wzrok w tamtą stronę. Pielęgniarka nachylała się nade mną ze strzykawką, na której widok natychmiast zrobiło mi się słabo. Spojrzała na mnie przelotnie, uśmiechnęła się lekko i odeszła, zostawiając mnie ponownie samą w sali. Kolejny dzień tutaj, w szpitalu. Poranek niczym nie różniący się od innych. Każdy dzień przebiegał tak samo; zastrzyk, kroplówka, śniadanie, porcja leków przeciwwstrząsowych, antydepresanty, dwie godziny tylko dla mnie, obiad, kolejne godziny bezczynności, kolacja, tabletki, zmiana kroplówki, cisza nocna. Wtuliłam głowę głębiej w poduszkę, patrząc w sufit. Tylko czekałam, kiedy wreszcie stąd wyjdę. Codzienna monotonia oraz pacjenci na łóżkach obok potrafili mocno przytłoczyć. Po kilku minutach drzwi ponownie się otworzyły, wpuszczając do środka czwórkę gości.
- Można? - zapytał Andy z uśmiechem wymalowanym na twarzy. Kiwnęłam lekko głową, podnosząc się na łokciach do pozycji siedzącej. Za chłopakiem podążyli Ellie wraz z rodzicami. Dziwnym trafem na widok ostatniej dwójki cieszyłam się najmniej.
- Jak się czujesz? - zapytała Ruda, siadając na pościeli, kilka centymetrów od mocno poturbowanego brzucha. Pomimo dwóch miesięcy rana nadal była widoczna. Właściwie dziwiłam się, że wszystkie organy pozostały w całości. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi na pytanie.
- Jak się czuję? No cóż, na pewno lepiej niż kilka tygodni temu, w końcu, chyba nie ma szans, żebym czuła się gorzej niż wtedy - odparłam, przez co Elizabeth przygryzła wargi, a reszta towarzystwa zamilkła na jakiś czas. - Dobra, nieważne, jak tam w stadninie?
-Wszystko w porządku, tylko Midnight nie była jeżdżona od... - ojciec zawiesił głos i zmarszczył czoło. - Przynieśliśmy ci kilka rzeczy - zmienił nagle temat. W sumie nie dziwiło mnie to w żadnym stopniu. Zdarzało się to niemal zawsze, kiedy tylko temat mojego wypadku został poruszony. Wbrew pozorom wcale nie jechałam wtedy na Mid, lecz na jej całkowitym przeciwieństwie - Dusty. Mojej klaczy, a jedyną przyczyną tego, co się stało był zwykły idiota na quadzie.
- Dziękuję - westchnęłam w momencie, kiedy na salę wróciła pielęgniarka z tacą. Stanęła w drzwiach, patrząc kolejno na wszystkich zgromadzonych.
- Następnym razem bardzo proszę czytać kartki wywieszone na korytarzu. Jednego pacjenta na raz mogą odwiedzać maksymalnie dwie osoby - stwierdziła, przeciskając się między przyjaciółmi. - Poinformowali cię już, że dzisiaj wychodzisz, prawda?
Uniosłam brwi, słysząc jej słowa. Kto miał mnie poinformować? Kiedy? Pokręciłam głową, na co ona bez słowa postawiła jedzenie na stoliku, odgarniając przy okazji wszystkie znajdujące się tam śmieci.
- Radzę się pakować, zjesz i do domu - dodała, wychodząc. Przenosiłam wzrok to z jednego na drugie, szukając jakiegokolwiek wytłumaczenia, jednak ich miny były równie zdziwione jak moja. Po chwili Andy podniósł się z miejsca, sięgając po moją torbę, a w jego ślady poszła cała reszta, pakując wszystkie moje szpargały, kiedy ja w spokoju jadłam śniadanie. Po posiłku zażyłam leki i skierowałam się do łazienki, aby odświeżyć się i przebrać. Z pomieszczenia obok dobiegały mnie niezrozumiałe szepty, zapewne na mój temat. Kiedy wróciłam cała czwórka czekała na mnie w drzwiach. Spuściłam wzrok, ruszając powolnym krokiem w ich stronę. Przez całą drogę do samochodu szłam pod rękę z Andy'm, przytrzymywana z drugiej strony przez Ellie. W moim mniemaniu nie było mi to potrzebne, jednak przyjemnie mieć przy sobie wsparcie. Przeszliśmy przez recepcję, wyszliśmy na parking i w końcu wsiedliśmy do samochodu. Rodzice z przodu, młodzież z tyłu, ja przy oknie, Ruda w środku, szatyn na końcu. Ruszyliśmy, a ja oparłam głowę na szybie, wyglądając na świat, którego nie widziałam przez dwa miesiące. Koniec czerwca zapowiadał się deszczowo. Idealna wręcz pogoda na zmaganie się ze stanami poddepresyjnymi. Nagle zadałam sobie pytanie - Czy jeszcze kiedyś będę tą samą osobą, co dawniej? Spróbować można, a nawet trzeba, kwestia tylko jak i od czego zacząć.
__________________________________________________________________________________
Hejka. Widzicie? Dałam radę :3 Tak trochę wyjaśnia, trochę nie, wszystko w swoim czasie, tak? Nie można ujawnić szczegółów w pierwszym rozdziale :D Na fabułę mam już taki pomysł... O Jezu. Daj wenę Panie! Cokolwiek się nie stanie, pamiętaj panie, niech meteor walnie... W no. Tylko Nikki wie, nie zamierzam się dzielić. A teraz moi drodzy, wiedzcie, że dla tego rozdziału nie nauczyłam się geografii i będę miała przesrane, dobrej nocy życzę :)

Zaczynam od nowa.

Cóż, nie pozostaje mi nic, tylko powiedzieć zwykłe przepraszam. Dlaczego wszystko usunęłam? Dlaczego nie kontynuowałam? Powody są tylko dwa, ale w moim odczuciu na tyle mocne, że powinny wystarczyć.
1. Nie miałam ŻADNEGO pomysłu na fabułę, a nie jest to HMOL, tu nie umiem pisać "na żywioł". Zapragnęłam mieć idealny blog z idealnym opowiadaniem, a wyszło gówno. Ja sama wiedziałam tyle, że jest laska, jeździ dwoma stylami i w przyszłości będzie z Andy'm. Zawsze to samo, może czas napisać coś innego?
2. Nie przywykłam do pisania z punktu widzenia Danielle. Weronika to jednak Weronika i chyba nigdy się nie przestawię. Jednak, dla tych kilku osób, które suszą mi głowę od przeszło miesiąca, postanowiłam wszystko przemyśleć i zacząć od początku.
Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie źli. Teraz w mojej głowie jest już nieskalany, cudowny pomysł i zamierzam go wykorzystać. Początkowo zamierzałam to napisać w wordzie, z dala od czyichś spojrzeń, jednak się przemogłam. Zaraz zabieram się za zmianę charakteru głównej bohaterki, może i imienia, a rozdział napiszę... Hmm, zacznę dzisiaj, czy skończę nie wiem, pojawi się do jutra.
Dziękuję serdecznie i jeszcze raz przepraszam :)